W lesie i na talerzu
Witajcie.
W niedzielę Martynka pojechała na obóz. Postanowiliśmy pożegnać ją "wystawną kolacją" i zamówiliśmy dwie pizze. Niestety po jednym już kawałku czułam przesyt. Skusiłam się na drugi mniejszy kawałek i podziękowałam. Pizza została zjedzona na drugi dzień. Jakoś nikt nie miał na nią ochoty.
Po odjeździe dzieciątka, tradycją stał się wyjazd do lasu. Chyba żeby zredukować poziom stresu po pakowaniu i całej towarzyszącej nerwówce. Dodatkowo człowiek zostawia ten głupi świat z tyłu i zapomina o problemach na chwilę.
Na targu pojawiły się kurki. A ja nie kupię czegoś, co mogę sama zrobić.
Nie będę się powtarzać, jak bardzo kocham las, ciszę, śpiew ptaków, spokój...
Kurek było mało, ale i taka ilość cieszy.
Zostały smacznie skonsumowane...
Na drugi dzień sąsiadka, w podzięce za niewielką przysługę, przyniosła mi małe wiaderko czereśni. Pyszne były. Część zamroziłam z ogonkami, tak do deserów, czy drinków ( choć rzadko je piję). Dwa woreczki w większej ilości zamroziłam do zjedzenia (wcześniej szukałam takiej informacji w necie, czy tak się da). Podobno się da. Resztę zostawiłam do zjedzenia.
Urzekły mnie te kolory.
A skoro córki nie ma, możemy jeść po swojemu. Tzn nie w kółko spaghetti, ogórkowa, pomidorowa, schabowy, kurczak, tylko tak kreatywniej.
Dziś np obiad był mocno kombinowany taki "śmietnikowy". Podsmażyłam dwa ziemniaki ( z wczorajszego obiadu), trzy pieczarki, cebulkę.
Potem osobno jaja sadzone.
Zawartość pierwszej patelni przełożyłam na lekko ścięte jajka i posypałam startym serem. Jeszcze chwilę potrzymałam na ogniu, aż ser się rozpuści i posypałam całość ziołami.
Zjedliśmy to z mizerią.
Było smaczne ( choć kaloryczne). Już widzę na ile sposobów można zrobić to danie.... Jutro chipsy z warzyw z sosem czosnkowym. Danie niejadalne, jak dla mojej latorośli.
Mała jest zachwycona obozem. Pojechała w to samo miejsce, co rok temu.
Mówiła mi, że pomimo, iż jest w lesie nad jeziorem, nie widziała ani jednego komara, a tu roje. Kto jest z Kaszub niech potwierdzi, a kto z Lubelszczyzny, niech pocieszy, że komarów tam również nie ma. Nie cierpię ich.
A tak myślę, czy nie wrócić do blogowej nazwy "AnkaSkakanka". Jednak to bardziej pasuje do mojego charakteru.
Ps. Zapomniałam o zachodzie słońca, jaki wczoraj ujrzałam po burzy.
Oczywiście pstryknęłam fotkę.
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim za komentarze. Pa
W niedzielę Martynka pojechała na obóz. Postanowiliśmy pożegnać ją "wystawną kolacją" i zamówiliśmy dwie pizze. Niestety po jednym już kawałku czułam przesyt. Skusiłam się na drugi mniejszy kawałek i podziękowałam. Pizza została zjedzona na drugi dzień. Jakoś nikt nie miał na nią ochoty.
Po odjeździe dzieciątka, tradycją stał się wyjazd do lasu. Chyba żeby zredukować poziom stresu po pakowaniu i całej towarzyszącej nerwówce. Dodatkowo człowiek zostawia ten głupi świat z tyłu i zapomina o problemach na chwilę.
Na targu pojawiły się kurki. A ja nie kupię czegoś, co mogę sama zrobić.
Nie będę się powtarzać, jak bardzo kocham las, ciszę, śpiew ptaków, spokój...
Zostały smacznie skonsumowane...
Na drugi dzień sąsiadka, w podzięce za niewielką przysługę, przyniosła mi małe wiaderko czereśni. Pyszne były. Część zamroziłam z ogonkami, tak do deserów, czy drinków ( choć rzadko je piję). Dwa woreczki w większej ilości zamroziłam do zjedzenia (wcześniej szukałam takiej informacji w necie, czy tak się da). Podobno się da. Resztę zostawiłam do zjedzenia.
A skoro córki nie ma, możemy jeść po swojemu. Tzn nie w kółko spaghetti, ogórkowa, pomidorowa, schabowy, kurczak, tylko tak kreatywniej.
Zawartość pierwszej patelni przełożyłam na lekko ścięte jajka i posypałam startym serem. Jeszcze chwilę potrzymałam na ogniu, aż ser się rozpuści i posypałam całość ziołami.
Zjedliśmy to z mizerią.
Było smaczne ( choć kaloryczne). Już widzę na ile sposobów można zrobić to danie.... Jutro chipsy z warzyw z sosem czosnkowym. Danie niejadalne, jak dla mojej latorośli.
Mała jest zachwycona obozem. Pojechała w to samo miejsce, co rok temu.
Mówiła mi, że pomimo, iż jest w lesie nad jeziorem, nie widziała ani jednego komara, a tu roje. Kto jest z Kaszub niech potwierdzi, a kto z Lubelszczyzny, niech pocieszy, że komarów tam również nie ma. Nie cierpię ich.
A tak myślę, czy nie wrócić do blogowej nazwy "AnkaSkakanka". Jednak to bardziej pasuje do mojego charakteru.
Ps. Zapomniałam o zachodzie słońca, jaki wczoraj ujrzałam po burzy.
Oczywiście pstryknęłam fotkę.
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim za komentarze. Pa
45 komentarze
Aniu, kurkami i czereśniami narobiłaś mi ogromnego smaku...
OdpowiedzUsuńW "moich" lasach niestety nie rosną kurki. Uwielbiam takie szybkie, turystyczne jedzenie. Dużo warzyw, kalafiora, fasolki szparagowej, cukinii, ziół i...sera.
Nie jem jaj "siadanych", jedynie ugotowane na twardo.
Zachód słońca jest cudowny. Wygląda jak obraz Wi
Jajka sadzone są kaloryczne, bo jednak smażone. Najbardziej lubię jajka po wiedeńsku. Pozdrawiam
UsuńAleż jestem gapa. Nie dokończyłam zdania bo wleciał komar...Chciał mnie dziabnąć.
OdpowiedzUsuńTen zachód słońca wygląda jak obraz Williama Turner'a.
Serdecznie pozdrawiam:)
Oczywiście musiałam sprawdzić, kto to jest William Turner. Dziękuję za to. Google na szczęście wie wszystko. Zgadzam się z Twoim zdaniem o zdjęciu zachodu słońca, jest podobne do obrazów tego autora. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
UsuńDzisiaj Erykowi zrobiłam jedzenie wg. Twojego pomysłu (śmietnikowe)sobie, kalafiora.
UsuńPóźno wróciłam do domu bo rano ratowałam swój blog...
Pozdrawiam:)
Już kurki? U nas pokazują się dopiero po połowie lata. Ależ smakowitości napokazywałaś na swym blogu.
OdpowiedzUsuńZawsze na początku lata zbieramy kurki,czasami nawet w czerwcu. Jednak przez spóźnioną wiosnę wszystko w przyrodzie sie przesunęło w czasie. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
UsuńOOOOO pysznościowa sprawa! Uczta dla ciała i duszy...
OdpowiedzUsuńTo napisz, czy w Twoim mieście i okolicach są komary?
UsuńCzereśnie w tym roku miała i jadłam i kompot piłam i przetwory zrobiłam za to kurki...Aż mi ślinka cieknie...Cudne zdjęcia lasu...
OdpowiedzUsuńSmaczne były, jak zwykle. Pozdrawiam
UsuńCo tu dużo mówić , las to oaza dla duszy i zmysłów. Na samo patrzenie Twoich zdjęć jest już przyjemnie. Co do komarów to jakiś koszmar, mam wrażenie ,że jest ich więcej niż kiedykolwiek. Od trzech dni biegam wieczorami i atakują strasznie. Jedzonko wygląda fajnie na zdjęciu :-) Jeszcze tak nie jadłam. Po wiedeńsku też lubię najbardziej jajka. Pozdrawiam.Piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńWprawiłaś mnie w kompleksy z tym bieganiem. Pozdrawiam
UsuńNo coś Ty :-) Jednak zachęcam:-)
UsuńNie mogę się przemóc. Po spacerze z Kachą już mi się nie chce. Zawsze czeka jakaś książka, robótka, albo lekcje Martyny w roku szkolnym. Bardzo lubię rower. Ostatnio jeździłyśmy z Martyną do szkoły. Super się potem czułam. Dzięki Jenny
UsuńJak ja bym też tak chciała pokombinować z jedzonkiem :)
OdpowiedzUsuńJak zaczęłam blogować to właśnie byłaś Anką skakanką i to wydaje mi się bardzo do Ciebie pasuje :)
Coś mi się zdaje , że jesteś takim niespokojnym duchem jak ja :)
Buziaki .
O tak. "Romantyczny nerwus", "rockowa dusza", zarazem spokojna, wręcz nudna- tak bym się określiła. Co jeszcze?....Pozdrawiam
Usuńmusiało być pyszne to danie... mniam mniam tez takie lubie....
OdpowiedzUsuńa nazwa...fajna ta Ankaskakanka.... jeżeli oddaje twoją osobowośc....
komary sa i u nas ale w mniejszej ilości....
pozdrówka
Dziękuję. Komarów mamy mnóstwo, chyba przez Odrę. Pozdrawiam
UsuńMoje starsze dziecie też wyjechało, więc do kuchni też zaglądamy rzadziej, ale twój "przegląd tygodnia" z patelni wygląda apetycznie, chyba skorzystam z pomysłu i zafunduję taki mężulkowi :). Zachód słońca piękny, las też, ale w naszym dużo kleszczy i trzeba uważać.
OdpowiedzUsuńWymyślaj, takie dania smakują bardzo dobrze. Pozdrawiam
UsuńAniu, pyszności na Twoim stole:) Ja również uwielbiam takie dania z resztek i warzywa pod każdą postacią, nie rozumiem dlaczego dzieci nie lubią takich smaków....
OdpowiedzUsuńLas kocham, ale jego darów nigdy nie nauczyłam się zbierać, może raz lub dwa w życiu jadłam takie smażone grzyby, pamiętam, że były przepyszne:)
U nas (Podkarpacie) komary są, ale nie gryzą, przynajmniej mnie - może mi krew ze starości zgorzkniała i mnie znielubiły, bo kiedyś zawsze gryzły;)
W Bieszczadach, jak pamiętam komarów nie było. Ja mam niestety taką krew, że mnie żrą. A grzybki zbieram i jem. Pozdrawiam
UsuńSmakowity post....te kurki mnie rozmarzyły :)
OdpowiedzUsuńW kwestii komarów...w mej śląskiej okolicy całe watahy latają !!!!
Tragedia z tymi owadami. Potrafią zepsuć piękno lata. Pozdrawiam
UsuńAle smakowicie,same pyszności:))Uwielbiam łazić po lesie,zbierać grzyby i oczywiście je zjadać:))
OdpowiedzUsuńJa również, dlatego kocham jesień. Pozdrawiam
Usuńale tymi kurkami mi smaka narobiłaś! :) mniam
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam....To Piesa na smycz i niech ludziska wybiorą się na wycieczkę do lasu. Pozdrawiam
UsuńWszystko to, co lubię. W te wakacje lasu mam pod dostatkiem, więc korzystam pełnymi garściami. Ale zatęskniłem za pizzą :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie często jem taką pizzę, a latem korzystam z sezonowego jedzonka. Pozdrawiam
UsuńZrobiłam się głodna od tych pysznych zdjęć ;-)
OdpowiedzUsuńI tan las, w sam raz na moje tęsknoty, gdyż nie mogę teraz przez kilka tygodni wyrwać się z miasta.
Pozdrawiam :-)
O, to współczuję.
UsuńPozdrawiam
Bardzo pomysłowy obiad :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńO matko takie pyszności, a jest już prawie 23!!! Dobrze, że nie mam ziemniaków z obiadu:)))
OdpowiedzUsuńObiad smacznie wygląda i zdjęcia również :)... To i fajnie i nie, jak młodych w domu nie ma... ;/... A co do nazwy?... Mnie się obie podobają.
OdpowiedzUsuńAniu, może my Anki tak mamy , że kochamy las. Dla mnie to drugi dom. Jutro skoro świt wyprawa z tatkiem, jak za dawnych, szczenięcych lat:) Obiadek pychotka:) Ja lubiłam AnkaSkakanka:) Pozdrawiam cieplutko. Ania
OdpowiedzUsuńWitaj, Aniu, znalazłam się tu całkiem przypadkiem i zatrzymał mnie ten piękny zachód słońca. A co do nicku, to ja też mam dylemat, bo znudziło mi się ukrywanie za drugim imieniem. Gosia jestem :) I też nie wiem, co zrobić. Chyba zostawię Ankę, wszyscy się przyzwyczaili..
OdpowiedzUsuńPiękne fotki z lasu. Smakowicie u Ciebie :) Lubię takie śmietnikowe obiadki :) Tęsknisz już za córcią? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJak żałuje, że takich przysmaków tu nie mam. Gąsienica bajeczna.
OdpowiedzUsuńWymyśliłaś ciekawe danie. Chyba trochę odgapię. Też tak mam, gdy moje dzicię jest w domu to jadamy raczej monotonnie. Najlepiej ryż z filetem, sapetti i rosół. Jak ugotuję coś nowego, to owszem dziecko zje, ale jak on to mówi "szału nie ma". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO, z mrożeniem czereśni mnie zaskoczyłaś - muszę spróbować.
OdpowiedzUsuńFajnie, że znasz miejsca z kurkami :-) podobno nie wszędzie rosną.
Słoneczności życzę.
ale u ciebie pysznie:) aż mi ślinka leci;p zdjęcia świetne:) jak masz ochotę to wpadaj do mnie;p
OdpowiedzUsuńCiekawe pomysły na obiad:) Pizza natomiast w moim domu raczej nie wytrzymałaby do następnego dnia;>
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Było mi niezmiernie miło Cię gościć.